Jak tata uratował T.J.-a

T.J.Zapowiadała się piękna sobota. Poszliśmy z Mikołajem do Parku T. Kościuszki przy Dworku Białoprądnickim.

Mikołaj zabrał ze sobą T.J-a, swoje ulubione auto (zielony Hummer z filmu Car’s) na spacery. Lubi z nim chodzić na spacery, zjeżdżać na zjeżdżalni, budować mu tory przeszkód, bawić się. W tym dniu Mikołaj odkrył wykopy pod remontowany plac zabaw, które świetnie mu służyły za „traski” dla T.J.-a. Wyjeżdżał nim na usypane górki, zjeżdżał z nim. Jednym słowem ja odpoczywałem na ławce (co zdarza się dość rzadko), a Mikołaj ładnie się bawił.
Potem poszliśmy do wodospadu, gdzie T.J. zjeżdżał ze zbocza na brzeg. Mikołaj zakopywał go w liściach, innym razem w ziemi, tworząc przy tym słowne fabuły. Zazwyczaj tam też Mikołaj rzuca patyczki do wodospadu, jak Kubuś Puchatek.
Następnie udaliśmy się w znaną nam trasę Doliną Prądnika, wzdłuż rzeki Prądnik w kierunku naszego bloku. W połowie tej trasy, Mikołaj ponownie rzuca patyczki do rzeki. I tym razem też tak było. Tata dostarcza patyczki, Mikołaj rzuca ?.
Z reguły pilnowałem, aby do rzeki nie poleciało nic innego niż patyczki. Tym razem też. Ale Mikołaj nagle rzucił T.J.-a do rzeki.

To co się później działo to istny dramat. T.J. leżał w wodzie na głębokości 1,5 m. Mikołaj płakał wniebogłosy. Nie w histerii, ale w szczerym żalu. Próbowałem wciągnąć auto patykiem, nawet było go trochę widać, ale nurt był zbyt wartki.
Wróciliśmy do domu w płaczu i rozpaczy. Opowiedzieliśmy mamie co zaszło. Ja swoją wersję a Mikołaj swoją, czyli:
-Pożegnałeś z T.J.-em.
-T.J. wpadł do wody.
-T.J. pojedzie do wodospadu i ZIUU, ZIUU (czyt. wyjedzie na brzeg) i tata uratuje T.J.-a

I mieliśmy zgryz, co zrobić. Powiedzieć że sprawa jest trudna i że straciliśmy T.J.-a (wyciągnięcie go będzie niełatwym) czy też że kupimy nowy (opcja niewychowawcza).

Wybraliśmy opcję pierwszą. Niestety Mikołaj trzymał się swojej wersji, że tata uratuje T.J.-a.

Wzięliśmy inne autko terenowe, żółte, i powiedzieliśmy że „Roman przemalował T.J.-a na żółto”. (Roman to auto-lakiernik w Car’sach) Przyjął do wiadomości, ale nadal chciał zielonego T.J.-a. Do wieczora i jeszcze przed snem przeżywał i opowiadał je pożegnał się z autkiem.

Rano ubrałem się i niczym McGyver poszedłem z misją ratunkową. Wziąłem łopatę, kij od miotły, cedzak do makaronu i drut. Po dotarciu na miejsce „wypadku” zacząłem wyciągać autko. No, ale się nie dało. Więc związałem drutem sztyl od łopaty z kijem od miotły i z cedzakiem do makaronu. I próbowałem.
Wreszcie T.J. wskoczył do cedzaka i miałem GO!!!

I wtedy zaczął się teatr. Zadzwoniłem do domu, kazałem podać sobie do telefonu Mikołja i poinformowałem go, że uratowałem T.J.-a. Potem wróciłem do domu, a Mikołaj w oknie czekał i patrzył na T.J.-a z góry, z okna.
Mikołaj w drzwiach, aż skakał z radości. Potem wziąłem T.J.-a, umyłem go, wysuszyłem suszarką i oddałem Mikołajowi, który nie mógł się od niego oderwać.
Oczywiście domówił sobie dalszą część historii:
– Tata uratował T.J.-a.
– Tata umył główkę, wysuszył suszarkę i GOTOWE!!!

Od tej pory jeszcze przez kilka dni opowiadał wszystkim historię T.J.-a.
I tak stałem się bohaterem dla swojego syna.