Kanapka

Mikołaj wbiega przed 19 –tą do kuchni i pytam.
– Mikołajku chcesz gruszkę?
– Nieee!
– A może zjesz jabłuszko?
– Nieee!
Podchodzi do lodówki, otwiera jej drzwi i mówi do mnie:
– KANAPKA!!!
Pytam:
– Chcesz kanapkę?
– Tak
– A z szynką czy ze schabem?
– Schabem !
Więc robię kanapkę ze schabem.

Jeszcze rok temu byłoby to nie do pomyślenia. O tej porze Mikołaj nie gryzł i nie żuł. Myśleliśmy, że nigdy się nie nauczy. Nie mówiąc o tym, że zupełnie nie sygnalizował głodu.
Gryzienie tak jaki i inne rzeczy np. mowa niestety nie przychodzi u Mikołaja samo – jest efektem rehabilitacji, intensywnych ćwiczeń, konsultacji itp.
Niestety z autyzmu się samo z siebie nie wyrasta (jak myślą i mówią dziadkowie Mikołaja z Krakowa)
Aby mógł się rozwijać i zdobywać często podstawowe umiejętności życiowe (samodzielne jedzenie, ubieranie, korzystanie z toalety, sygnalizowanie swoich potrzeb) musimy z nim nieustannie ćwiczyć. I wiedzieć jak to robić.
Rady typu jak zgłodnieje to zacznie jeść w przypadku autyzmu to totalne nieporozumienie.
Gdyby nie masaże twarzy, specjalne podawanie pokarmu (tzw. chomikowanie) i wiele innych rzeczy które próbowali terapeuci to dzisiaj Mikołaj ze smakiem nie jadłby kanapki ze schabem

Uważaj, Dżungla

W dniu dzisiejszym wydarzyły się dwie bardzo istotne rzeczy w życiu Mikołaja

1. Dżungla
Pojechałam dzisiaj z Mikołajem na zajęcia pedagogiczne i fizjoterapię do Poradni na Zacisze.
Ponieważ był świeżo po chorobie pojechaliśmy taksówką. I byliśmy pół godziny przed czasem. Zaczynałam się martwić co my tyle czasu będziemy robić w poczekalni. i czym go zainteresować. W salach trwają zajęcia, a Mikołaj jest żywiołowym chłopczykiem.
Ale tak jak zwykle po wejściu poszliśmy do szatni się przebrać, a potem do łazienki.
W łazience w rogu stoi duży kwietnik z doniczkowymi kwiatami – dużo i gęsto.
Mikołaj zawsze tam ucieka i przeciska się pomiędzy ścianą a plątaniną liści (problemy z zaburzeniem SI – czuciem głębokim). Tym razem było tak samo. Mikołaj schował się między liśćmi i krzyczy do mnie
– DŻUNGLA!!!
Kurcze, pomyślałam sobie: Mikołaj ma wyobraźnię.
Jeszcze przez chwilę pobawiliśmy się w tygrysy i słonie buszujące po dżungli i czas szybko zleciał. Na szczęście inne dzieci były na zajęciach wiec nikt do łazienki się nie dobijał.
Właściwie to po raz pierwszy zareagował tak ekspresyjnie i z wyobraźnią. Cieszy nas to niezmiernie i mamy apetyt na jeszcze.

2. Uważaj!!!

Ale jestem agent:)

Mikołaj z reguły spontanicznie mówi niewiele (chyba że ma to związek ze zwierzętami), albo mówi dużo, tylko tak niewyraźnie, że trudno go zrozumieć.Ale tym razem nas OGROMNIE zaskoczył.

Mikołaj wrócił wieczorem z tatą z zajęć z integracji sensorycznej. Mąż w międzyczasie zamówił pizze (oczywiście dla nas rodziców, bo Mikołaj jest na specjalnej diecie). Kiedy pizze dostarczono mąż jak zwykle zamaszyście transportował ją do pokoju, a za nim szedł Mikołaj. Nagle mąż uderzył jednym bokiem pizzy we framugę drzwi i wydawało się że pizza wyląduje na podłodze. Ja zamarłam, a Mikołaj przestraszony krzyknął do taty:
– UWAŻAJ!!!
Nas dosłownie zamurowało. Nasz syn nigdy do tej pory tego słowa nie używał. Więcej, zareagował spontanicznie, adekwatnie do sytuacji, sam z siebie.

Te dwa dzisiejsze wydarzenia napawają nas wielką radością. Są to małe promyczki w rozwoju Mikołaja, które dają nam nadzieje na prawidłowe funkcjonowanie dziecka w przyszłości…

Boli oczko

Dialog z dzisiaj rano. Mikołaj od kilku dni ma napuchnięta, czerwone i ropiejące oczko.
Chcieliśmy go łagodnie przygotować na wizytę u okulisty:
-Mikołaju boli ciebie coś?:
-Tak
– A co ciebie boli?
– Boli oczko.
-Mikołaju jak boli oczko, to trzeba pójść do Pani doktor. Czy pójdziesz dzisiaj z tatą do Pani doktor?
-Tak
-Pani doktor zbada ci oczko, zapisze lekarstwo i oczko będzie zdrowe. Czy pani doktor będzie mogła zbadać twoje oczko?
-NIE!!!
-Mikołaju jak Kajtusia (bohater z bajki) bolało ucho, to bał się iść do Pani doktor i bał się badania. Ale badanie go nie bolało. Pani doktor zajrzała mu do ucha, zapisała lekarstwo i Kajtuś był zdrowy. A ty masz chore oczko i Pani doktor musi zbadać ci oczko. Dasz sobie zbadać oczko?
NIE!!!

Nie chce być rycerzem

W przedszkolu u Mikołaja planowano przedstawienie na dzień babci i dziadka pt: „Jasełka po krakowsku”. Mikołaj miał być rycerzem. Rozpoczęliśmy poszukiwania stroju. Nie mogło to być nic plastikowego, tekturowego, odstającego, łatwo zdejmowalnego, bo za chwilę było by po stroju. Więc postanowiłam, że najlepiej byłoby to coś z ubrania imitujące strój rycerza.

Dlatego znalazłam na Allegro świetną tunikę. Była czarna ze srebrnym krzyżem na piersi i siatkowanymi srebrnymi rękawami. Wprawdzie do tego był czepek rycerski, przypominający hełm, ale to dla Mikiego było by za wiele. Szabla i tarcza też się nie przydała.

strój rycerza
Rozpoczęliśmy trening przymierzania stroju. Oj, ciężkie to były próby. Krzyk, płacz, ogólnie straszna nieszczęśliwość. Próbowaliśmy ubieranie przy dobranocce, przy zabawie, aby się chociaż trochę przyzwyczaił. Nic to nie dawało.

 

Nadszedł wreszcie czas, aby oddać strój do przedszkola na próby kostiumowe. Podobno w przedszkolu było lepiej, gdy widział jak inne dzieci się przebierały. Udawało się. Ale w weekend przed przedstawieniem, strój rycerza wrócił do domu na treningi. W między czasie opowiadałam Mikołajowi o przedstawieniu, o rycerzach, czytałam książeczki, pokazywałam ilustracje o rycerzu, ale Mikołaj mówił ze łzami w oczach:
-Nie chcę być rycerzem (Normalnie nie mówi zdań, ale to jakoś sam szybko sobie przysposobił)
Wystarczyło wspomnieć o rycerzu i cały był nieszczęśliwy. Nasilił się też u niego bunt przy ubieraniu rzeczy, których nie nosił jakiś czas. Ponowne próby przymierzania stroju rycerza zupełnie nie wychodziły. Myśleliśmy, że z przedstawienia nici.
Babcia która przyjechała specjalnie na przedstawienie wcale nie pomagała. Wręcz przeciwnie. użalała się nad rycerskim losem wnuczka. A nawet chciała zbojkotować przedstawienie. Myśleliśmy, że będzie totalna klapa. Ustaliliśmy z wychowawcą Mikołaja, że na przedstawieniu się ukrywamy, żeby nie potęgować buntu.

Szliśmy na przedstawienie pełni obaw. Na miejscu, w kąciku i z niepokojem czekaliśmy na rozwój sytuacji.

Ale przedstawienie się odbyło! Mikołaj uczestniczył w nim w stroju rycerza. Swoje zadanie wykonał, ale cały czas nas wypatrywał na publiczności. Widać było, że jest trochę zdenerwowany tą sytuacją, ale poradził sobie.
Przedstawienie skończyło się sukcesem, a „Jasełka po krakowsku” wszystkim się podobały. A nasz Mikołaj pomimo naszych obaw przeżył.
Po zakończeniu przedstawienia odebraliśmy dziecko i usłyszeliśmy tylko jedno zdanie
-Koniec rycerza. Ściągnąć!

Po tym wydarzeniu jeszcze przez kilka dni Mikołaj upewniał się czy aby już na pewno koniec rycerza.

 

Hikikon-a, ciąg dalszy

Jeżeli myślicie, że Hikikon zniknął po wypraniu narzuty, to się mylicie.
Oczywiście narzuta została wyprana, a na wersarce pojawiła się nowa, ale tym razem niebieska. Mikołaj w dalszym ciągu kontynuował swoje rysunki zwierząt na tablicy. Pewnego razu, słyszę jak z zapałem piszczy pisak, wchodzę do pokoju i chwale Mikołajka:
-O jaki ładny słoń.
-Jaki ładny paw.
-Mikołajku, a gdzie Hikikon?

Wtedy Mikołaj z dumą odkrywa niebieską narzutę na wersarce i pokazuje narysowanego zielonym pisakiem, na kremowej wersalce Hihikona i mówi:
-Tuuuuuuuuu
Nowy Hikikon pojawił się dokładnie w tym samym miejscu co stary, tylko że nie na narzucie, ale na wersalce. Pewnie trudno było mu rysować na niebieskiej narzucie…
Tym razem Hikikon zostanie na jakiś czas, żeby zapobiec plantacji nowych.

HIHIKON

Kupiłam jakiś czas temu książeczkę dla dzieci jak prosto narysować zwierzęta.

O dziwo !!! Od razu był to hit dla taty i Mikołaja. Obydwaj z zapałem przerysowywali zwierzęta z książki na tablicy sucho ścieralnej (Mikołaj wybierał zwierzątko, a tata rysował prowadząc rączkę Mikołaja) Wspólny szał malunkowy trwał kilka dni biorąc pod uwagę, że temat dzikich zwierząt jest dla Mikołaja szalenie fascynujący.

Ale zainteresowanie rysowaniem przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Jeszcze na wakacjach specjalnie wykupywaliśmy dla Mikołaja dodatkowe zajęcia plastyczne, bo dość że słabo trzymał kredkę, pisak, to jeszcze była to czynność strasznie przez niego nielubiana. Jeszcze ćwiczenia grafomotoryczne pisakiem po folii (nie trzeba mocno dociskać!) były akceptowalne, ale już rysowanie kredką, kolorowanie – katastrofa – pisk, płacz i ucieczka.

Wiec tym bardziej zainteresowanie malowaniem przez Mikołaja zwierząt bardzo nas cieszyło.

Doszło do tego, ze Mikołaj bierze pisak i rysuje opowiadając: małe kółko, duże kółko, uszy –  kropeczki, oczy, nos, buzia, nogi (123 palce) i ogon  – HIHIKON (czytaj: hipopotam).

Wczoraj, kiedy mąż poszedł do kościoła wspólnie z Mikołajem rysowaliśmy na tablicy zwierzęta: CICISIĘ (czytaj. Zebrę) SŁONIA, BAŁWANKA. Nagle usłyszałam, że kipi mi w kuchni wcześniej nastawiony rosół. Pobiegłam wiec do kuchni, żeby ratować obiad, a kiedy wróciłam do pokoju zobaczyłam mojego Mikołajka jak z zapałem kończył rysować zielonym pisakiem na kremowej narzucie OROMNEGO HIPOPOTAMA. Po prostu zdębiałam, a ręce mi opadły. Zapytałam ostrym głosem.

-Co to jest?

A moje dziecko odpowiedziało dumnie

-HIHIKON.

Ale chyba się zorientował, że nie podzielam jego zachwytu, bo szybciutko chciał gąbką do mazania tablicy zmazać swoje ogromne dzieło. Tak jak wcześniej, kiedy zaczynając rysować ostrzegałam Mikołaja, że trzeba uważać rysując, aby nie pobrudzić bluzki i też jak mu się maznęło pisakiem po bluzce szybciutko, chciał to zetrzeć gąbką.

W pierwszej chwili byłam zła, ale po chwili pomyślałam pal licho narzutę, moje dziecko pierwszy raz samodzielnie coś narysowało (to nic że na narzucie – popracuję nad tym) 🙂